Dawno niczego nie dodawałam, a to opowiadanie już wgl jest zaniedbywane >w< Muszę je w końcu skończyć. Może to dziwne brzmi, ale wakacje są bardziej męczące niż rok szkolny x3 Mam nadzieję, że wam mijają jakoś lepiej x3 A w każdym razie tego życzę, w końcu jeszcze miesiąc~
No i zapraszam do czytania~ =^.^=
~~~~~~~~~~~~~~
Historia zła - Rozdział 4
"No już, no kolana!"
Kwiaty zła kwitną okazale,
ich kolory tak jaskrawe.
Pobliskie godne pożałowania chwasty,
aa, staną się pożywką dla tych kwiatów, a same
zwiędną.
[Sakuraya]
Po
dłuższym czasie wychodzę z twojej komnaty. Moje ubranie jest w drobnym
nieładzie, ale to akurat nic nadzwyczajnego po budzeniu cię. Wzdycham cicho i
poprawiam poły fraka. Mam nadzieję, że pojawisz się na śniadaniu, jak
obiecałeś. Nie żebym ci nie ufał, ale dla pewności zaczekam.
Plecami opieram się o ścianę, tuż obok drzwi twojej
komnaty, zastanawiając się jak lud przyjmie wieść o tragicznej śmierci ich
bohatera. W sumie... zamach jak zamach, co nie?
Czekając na ciebie, kątem oka zauważam jasnowłosą postać w czerwonych ubraniach. Moja przybrana siostra Vorona rozmawia z
jedną z pokojówek, zapewne próbując się dowiedzieć gdzie przepadł jej ojciec.
Odrobinę się denerwuję, kiedy kończy rozmowę i zaczyna iść w moją stronę. Jeżeli
zapyta, nie jestem pewien czy dam radę jej skłamać. Wygląda jednak na to, że
nie będę musiał tego sprawdzać. Całkowicie mnie ignorując przechodzi obok,
pozwalając mi odetchnąć. W tym momencie nawet się cieszę, że Vorona jest pamiętliwa
i nadal ma mi za złe decyzję o podjęciu służby u ciebie. Odkąd do ciebie
wróciłem, nie odezwała się do mnie słowem. Takie kłótnie to nic przyjemnego,
ale co poradzić? Uśmiecham się pod nosem, ale nie jest to żadna oznaka
szczęścia. Raczej moja reakcja na wspomnienie czegoś o czym chciałbym
zapomnieć.
W
końcu wychodzisz z komnaty, a ja z uśmiechem od razu staję obok ciebie.
-
Gotowy? – pytam i kiedy skinasz głową, razem z tobą idę w stronę jadalni.
-
Po śniadaniu chciałbym pojechać do miasta – mówisz, siadając przy stole i
czekając aż kucharz poda posiłek. Jestem trochę zaskoczony, nigdy wcześniej nie
chciałeś znajdować się wśród zwykłego ludu. Wręcz przeciwnie, wzbraniałeś się
przed tym jakby podróż do miasta była najgorszą torturą.
-
W porządku, zaraz każę przygotować Josephine – skłaniam się i wychodzę z jadali,
zostawiając cię samego. Dotarcie do stajni nie zajmuje mi tak wiele czasu, więc
wszystko powinno być gotowe jeszcze zanim skończysz śniadanie. Pomagam stajennemu
osiodłać klacz, przy okazji zamieniając z nim kilka słów.
-
Więc gdzie tym razem król chce się udać? – pyta, nieco ironicznie się
uśmiechając.
-
Do miasta – wyprowadzam Josephine ze stajni, zastanawiając się nad sensem
swoich słów. Pewnie dla niego brzmią dość niespodziewanie.
-
Co takiego się stało, że nasz uwielbiany Hibiya-sama, zechciał odwiedzić prosty
lud? – sposób w jaki o tobie mówi jest denerwujący, ale staram się pozostać
opanowany i nie wszczynać niepotrzebnych kłótni. Tym bardziej, że ten chłopak
kiedyś był moim przyjacielem. – Zmieniłeś się odkąd u niego służysz – wzdycha jakby
z rozczarowaniem. Zupełnie jakby był mną zawiedziony.
-
Możliwe. – przyznaje z uśmiechem i odchodzę z Josephine w miejsce, gdzie zwykle
oczekuje powóz, kiedy masz gdzieś jechać.
***
Mocno trzymam uzdę i prowadzę wiozącą cię
Josephine. W mieście jak zawsze jest tłoczno, ale ludzie rozpoznając swojego
króla, od razu schodzą ci z drogi. Niektórzy „odważni” posyłają ci wrogie
spojrzenia, albo dość głośno niepochlebnie o tobie mówią, ale nic ponad to. Są
zbyt dużymi tchórzami, a zarówno ja jak i ty, zdajemy sobie z tego sprawę, więc
tak długo jak ich ignorujesz, również staram się nie zwracać na nich uwagi.
-
Hibiya-sama, jaki cel ma ta wycieczka? – pytam cicho, na moment na ciebie
spoglądając.
-
Nic szczególnego. Chciałem po prostu wyjść z zamku – odpowiadasz, wzruszając
ramionami. Nadal cię nie rozumiem, zawsze trzeba było wyciągać cię z niego siłą,
a teraz tak sam z siebie... Nie przeszkadza mi to, cieszę się, że zechciałeś
wyjść do swojego ludu, ale to takie nagłe. – Zatrzymaj się. – twój głos wyrywa
mnie z rozmyślań i jak każesz, staję w miejscu, zmuszając Josephine do tego
samego.
-
O co chodzi? – nic zwracasz uwagi na moje pytanie, tylko patrzysz w jedno
miejsce, więc również tam spoglądam. Pod ścianą jednego z budynków siedzi
dwójka wychudzonych dzieci, czyli nic co by różniło się od codzienności tego
miejsca. Właśnie dlatego Shizuo cię „zdradził”. Chciał pomóc tym ludziom, tylko
zapomniał, że dobre chęci nie zawsze wystarczą. – Hibiya-sama? – patrzę
zdziwiony, kiedy zeskakujesz na ziemię i przejmujesz ode mnie uzdę swojej
klacz. – Kup im coś do jedzenia, poczekam tutaj – mówisz, tak żebym tylko ja
usłyszał.
-
Nie mogę cię zostawić samego – protestuję, nawet nie biorąc pod uwagę oddalenia
się od ciebie. Na pewno nie tutaj, wśród chcących twojej śmierci ludzi.
- To
rozkaz. – dalej próbujesz dojść swojego.
-
Moim podstawowym zadaniem jest ochrona króla, a nie będę mógł tego zrobić
kupując jedzenie, więc mam prawo odmówić wykonania rozkazu – mimo, że zwykle spełniam
twoje polecenia, teraz jest ono nie do przyjęcia. Rozumiem, że chcesz pomóc tym
dzieciom, sam również bym tak zrobił, ale nie w tym momencie.
Mrużysz oczy i krzyżujesz ręce na piersi, ale
w końcu zdajesz się zrozumieć, że nie ustąpię. Prychasz i odwracasz się na
pięcie, obrażony idąc dalej.
-
Sam też sobie poradzę – oświadczasz, krótko patrząc na mnie przez ramię i
najwyraźniej zapominając, że na obecną chwilę to ja trzymam wszystkie
pieniądze, które zabraliśmy ze sobą.
-
Hibiya-sama, nie bądź dziecinny – wzdycham ciężko i ruszam w ślad za tobą. –
Dokąd ty idziesz – pytam samego siebie, dochodząc do wniosku, że ta wycieczka
wcale nie była takim dobrym pomysłem.
[...]
Nie
możesz zapanować nad swoim drogim braciszkiem, czyli moje przywidywania były
dobre. Cała reszta też powinna się udać. Stoję wśród innych ludzi, jak
poprzednio, tylko obserwując. Kiedy zatrzymujecie się przy stoisku z owocami i twoja
uwaga na chwilę zostaje odwrócona, opłacony przeze mnie człowiek wykorzystuje
okazję i atakuje twojego brata. Nie ma znaczenia, że udaje mu się uniknąć
ciosu. Chodzi tylko o wywołanie zamieszania. Reagujesz niemal natychmiast i sam
chwytasz za miecz, odpierając kolejną próbę zranienia księcia i odpowiadasz
napastnikowi tym samym. Nawet nie masz pojęcia jak dużo czasu zajęło mi
znalezienie naprawdę dobrego szermierza wśród zwykłego ludu. Mógłbyś to
docenić. Podobnie jak inni mieszkańcy miasta oglądam walkę, ale nie dziwi mnie twoja
wygrana. W końcu wytrącasz mężczyźnie miecz i mierzysz ostrzem w jego gardło, gotów
i zabić.
- No już, na kolana i błagaj swojego króla
o wybaczenie! – krzyczysz do niego, nieznacznie dopuszczając go do Hibiyi. Widząc
cię takiego nie mogę powstrzymać uśmiechu. Kwiaty zła kwitną okazale, aż nie
mogę się nadziwić jak możesz zmienić się dla swojego samolubnego brata.
Widząc nadciągającą straż, poprawiam kaptur
płaszcza i wycofuję się na tył zbiorowiska, uznając, że najwyższa pora odejść.
Jak gdyby nigdy nic opuszczam miejsce „spektaklu”.
-
Ich kolory tak jaskrawe~ - nucę cicho, mijając krzew róż i zrywam z niego jeden
kwiat, powoli rwąc z niego płatki. Hibiya, skończysz jak ten kwiat. Nawet
jeżeli masz ogromne wojsko, nie dasz rady. Nie myśl, że cię nie lubię.
Osobiście jesteś mi bardzo bliski, ale mam zadanie. Zbuntować lud jak tylko się
da i obalić cię. Wszystko idzie zgodnie z planem. Może nie całkiem, ale w
większości i ty i Sakuraya, postępujecie według mojego zamysłu.
Myślę,
że za niedługo i ty, Saku-chan dołączysz do tych żółtych kwiatów. W końcu nie
wahasz się zabić. Nie jesteś mniej zepsuty od zawistnych mieszkańców. Póki co
jednak żyjcie sobie i myślcie, że triumfujecie. Dopilnuje żeby pobliskie godne pożałowania chwasty, stały
się pożywką dla tych kwiatów, a same zwiędły. Dopilnuje też, żeby w bliskim
czasie kwiaty musiały pokłonić się chwastom.
[Sakuraya]
Wychodzisz na balkon z którego masz
doskonały widok na dużą część królestwa, a zwłaszcza sąsiadujący z murami zamku
plac egzekucyjny. Nie potrafię zrozumieć dlaczego chcesz aby takie miejsce
znajdowało się tak blisko, ale nie neguje twoich decyzji. Co prawda nie nazwę
ich też rozważnymi, czy nienagannymi, ale na pewno nimi nie wzgardzę. Dla mnie
nie ma znaczenia czy to tylko twoja zachcianka, czy faktycznie przemyślana
decyzja. Jeżeli coś przynosi ci szczęście, jestem w stanie to zaakceptować
jakkolwiek złe by to nie było.
- Hibiya-sama czy naprawdę uważasz, że ścięcie
tego człowieka jest jedynym sposobem na podtrzymanie swojego autorytetu u ludu?
- pytam z lekkim powątpiewaniem. Szczerze mówiąc nie sądzę, że zabijanie jest tym,
co cię cieszy.
- Czemu o to pytasz? – wzdrygam się na ton twojego
głosu. Jest tak zimny i pozbawiony emocji, że prawie go nie poznaję. Patrzę w
bok, na zamknięte w klatce kanarki, nie będąc pewnym czy dobrze robię prowadząc
tę rozmowę.
- Po prostu nie wydaje mi się, żeby to coś
zmieniło... Na pewno nie na lepsze – dodaję po chwili.
- Nikt nie pytał cię o zdanie – stwierdzasz
beznamiętnie i bez obdarzania mnie spojrzeniem wracasz do komnaty. Sam
podchodzę bliżej murka ogradzającego taras i patrzę na plac, oraz zebranych na
nim ludzi. Ta egzekucja nie przyniesie niczego dobrego.
***
- Dlaczego,
co?! No dlaczego?! Kto dał ci prawo do mordowania?! Co z ciebie za władca?! –
jakaś kobieta, żona lub córka, przed chwilą ściętego człowieka krzyczy w twoją
stronę, a po jej policzkach spływają łzy. Z pozoru niewzruszony stoisz na
podeście za gilotyną i mierzysz kobietę chłodnym spojrzeniem. Ja nie mam odwagi
spojrzeć jej w oczy. Nigdy nie będę mógł spojrzeć w oczy, ani jej, ani tym
bardziej Voronie, czy Shitsuo. Mając na rękach krew kogoś im bliskiego, nie
mógłbym być z nimi tak szczery jakbym chciał. Mogę tylko grać niewinnego, ale
od tego moje winy nie znikną. Naprawdę nie rozumiem jak możesz być tak spokojny
widząc czyjąś śmierć. Czy to nic dla ciebie nie znaczy?
- Zabierzcie ją stąd – rozkazujesz straży, bez
większego zainteresowania oglądając, nadal zgromadzonych na placu ludzi.
- Kiedyś to się na tobie zemści! – krzyczy,
będąc odciągana przez straże. Chociaż kieruje te słowa do ciebie, sam mam ochotę
uciec. Chciałbym wiedzieć co teraz myślisz. Chciałbym wiedzieć jak się czuje
mój wcale nie niewinny brat.
***
Ty jesteś
królową, ja twoim sługą.
Godne
pożałowania bliźniaki rozdzielone przez los.
Ażeby cię
ochronić,
posunę się
nawet do stania się złym.
Kiedy tylko drzwi komnaty zamykają się za
nami, rzucasz się na łóżko, chowając twarz w poduszce. Właściwie, jeśli mam być
szczery, mam ochotę zrobić dokładnie to samo. Ale tak długo, jak jesteś w
pobliżu, nie mogę.
- Hibi-chan, w porządku? – siadam na brzegu
łóżka i kładę ci dłoń na ramieniu. Nie wiem po co o to pytam, przecież wiem, że
nic nie jest w porządku.
- Żartujesz? – fukasz, bardziej przyciskając
poduszkę do twarzy. – Czy twoim zdaniem cokolwiek jest dobrze? – twój głos jest
stłumiony i ledwo mogę go usłyszeć.
- Nie bardzo. – przyznaje z kwaśnym uśmiechem,
przenosząc wzrok na odsłonięte okno. – Hibi-chan, przejdźmy się, co? Świerze
powietrze dobrze ci zrobi. – łapę cię za przedramię i wstaję, pociągając cię za
sobą.
- Zdajesz sobie sprawę, która jest godzina? – burczysz
pod nosem, ale mimo wyraźnego zniechęcenia dajesz mi się prowadzić do ogrodu.
- Późna – odpowiadam tak wesołym tonem głosu,
na jaki tylko mnie stać. W końcu znajdujemy się w ogrodzie, chyba jedynym
miejscu, w tym zdeprawowanym zamku, gdzie można rozmawiać nie obawiając się o
zostanie podsłuchanym. Nadal mocno ściskam twoją dłoń i nie odwracam się. – Jesteś
głupi? – nawet nie zauważam kiedy wypowiadam te słowa. – Czemu pozwalasz im stawiać
siebie w takim świetle? Nie rozumiesz, że działasz nie swoją niekorzyść? – Nie
rozumiesz tego, Hibi-chan? Nie rozumiesz, że jeżeli pójdzie tak dalej nie
będziesz w stanie dalej rządzić?
Odwracam się do ciebie i mimo wielkiej chęci
rozpłakania się, staram się uśmiechać. – Jesteś dla mnie najważniejszy i będę
cię chronić przed wszystkimi, ale choćbym nie wiem jak chciał, nie wygram z
całym światem. Nie gódź się z decyzjami ministrów, bo prędzej czy później
doprowadzą do wojny, której nie wygrasz. – Czy moje słowa nie są zbyt śmiałe?
Możliwe, ale nawet jeśli mi ich nie wybaczysz, jeśli uratują sytuację, nie będę
żałował. Patrzysz na mnie z powagą, ja natomiast czuję się jakby ziemia zaraz
miała się pode mną rozpaść. Obiecałem sobie, że będę trzymał cię z daleka od wszelkich zmartwień,
ale nie umiem tego zrobić, nie mając władzy nad otaczającymi cię ludźmi. Samo
manipulowanie nimi nie wystarczy, żeby cię ochronić. To tylko ten jeden raz,
kiedy o coś cię proszę. Tylko, żebyś nie zgadzam się na wszystko co ci
proponują, resztę biorę na siebie.
- To ty jesteś głupi, myśląc w ten sposób –
cicho się śmiejesz, kompletnie mnie zaskakując. Nie zauważam kiedy rozluźniam
uścisk i puszczam twoją dłoń, tylko dalej wpatruję się w ciebie ze zdziwieniem.
– Może jednak powinienem dzielić z tobą koronę, co?
- Skąd taki pomysł, Hibiya-sama? – wbijam
wzrok w ziemię, czując się naprawdę niezręcznie.
- Jako mój brat też masz prawo do władzy,
prawda? – Twój brat, co? Nawet nie chcę pytać, od kogo o tym wiesz. W tym
momencie nie czuję w sobie kompletnie żadnej siły. Nie chciałem żebyś wiedział,
bo w rzeczywistości nie ma to większego znaczenia, a może popsuć dość dużo. Nie
jestem księciem, ani tym bardziej królem. To się nie zmieni.
- Ty
jesteś królem, ja twoim sługą, nie inaczej. – odpowiadam, w końcu znajdując
dość odwagi, żeby na ciebie spojrzeć.
- Miałeś zamiar mi kiedyś powiedzieć kim
naprawdę jesteś? – ciągniesz, zupełnie jakbyś mnie nie usłyszał.
- Prawdopodobnie nie – przyznaję bez większego
namysłu. Nie tak to miało wyglądać.
- Więc może miałeś zamiar zginąć, broniąc
mnie, pozostają w przekonaniu, że twoje kłamstwo komuś służyło?! – podnosisz
głos, kładąc dłoń na ramieniu w które dzisiaj zostałem ranny. Nie wiem co
odpowiedzieć. Nigdy nie chciałem cię okłamać. Chciałem trzymać cię z daleka od zmartwień, ale
chyba nie zauważałem, że ja sam również ci ich dostarczałem.
- Przepraszam – mówię szeptem, ale w ciszy
jaka panuje te słowa i tak wydają mi się brzmieć zbyt głośno.
- Nie chcę twoich przeprosin. – tym zdaniem
kończysz naszą rozmowę, odwracając się i odchodząc w stronę zamku. Oddycham
głęboko i idę z tobą, nie chcąc pozwolić żeby moje emocje miały jakiś wpływ na
obowiązki. W ciszy wracamy do twojej komnaty i kiedy po kąpieli leżysz już w
łóżku zabieram z, stojącej obok łóżka, szafki świecznik, następnie kierując się
do drzwi.
- Dobranoc, Hibiya-sama – życząc ci miłych
snów, naciskam klamkę i wychodzę na korytarz. Ostrożnie zamykam za sobą drzwi i
wolnym krokiem ruszam do swojego pokoju. Jestem naprawdę zmęczony. Chcę tylko
się umyć i spać do rana, z dala od tych wszystkich kłopotliwych myśli.
***
[Hibiya]
Wychodzisz z mojej komnaty, jak zawsze życząc
dobrej nocy. Nie mam ochoty na odpowiadanie ci, więc tego nie robię. Może nie
powinienem się na ciebie gniewać, ale po prostu nie umiem zmusić się do bycia
miłym. Nawet jeżeli chcę, odruchowo robię co innego. Z resztą... okłamałeś
mnie, mogę być zły. Gdyby nie Katsumi pewnie nigdy bym się nie dowiedział, że
jesteś moim bratem. No i do tego dzisiaj zostałeś ranny. Tamten człowiek cię
zranił, ale przecież mógł też zabić. On zasłużył na ścięcie, nie rozumiem o co
ci chodzi. Nawet jeżeli ludzie będą mieli mi za złe, nie zgodzę się, żeby osoba
która cię skrzywdziła dalej żyła. Przekręcam z na drugi bok, patrząc na drzwi
za którymi jakiś czas temu zniknąłeś. Jeżeli mamy się teraz kłócić tylko dlatego,
że jesteśmy rodzeństwem, będę rozczarowany. W końcu nigdy wcześniej nie
zdarzyła się nam nawet sprzeczka. Nie rozumiem o co w tym chodzi. Kiedy byliśmy
mali wszystko było dużo łatwiejsze. Ja nie musiałem rządzić krajem, a ty nie
musiałeś mi służyć. Chcę powtórki chociaż jednego dnia z naszego dzieciństwa. To
chyba nie tak dużo, nie?
[Sakuraya]
Mimo zmęczenia, sen jakoś nie przychodzi. Leżę
w swoim łóżku i wpatruję się w sufit, powoli mając dość dźwięku wydawanego
przez wskazówki. To druga nieprzespana noc, naprawdę nie wyobrażam sobie jutrzejszego
dnia jeżeli wkrótce nie zasnę. Niechętnie spoglądam na zegarek, tylko po to
żeby zobaczyć, że do rana zostały niecałe cztery godziny. Wzdycham cicho,
zasłaniając oczy dłonią i w myślach rozpoczynam liczenie upływających sekund.
Po jakimś czasie wydaje mi się, że zaczynam przysypiać, ale szybko zostaję
wyrwany z tego stanu. Czując jak materac ugina się pod ciężarem czyjegoś ciała,
odsłaniam oczy i ze zdziwieniem stwierdzam, że tak po prostu leżysz obok mnie.
- Co ty wyprawisz? – zapominam o zwrotach
grzecznościowych, przez co nadymasz policzki, ale wydaje mi się, że tylko
udajesz oburzenie.
- Co to za pytanie? A gdyby w moim pokoju był
krokodyl? Nie przyszło ci to do głowy, co nie? – zdecydowanie żartujesz, ale
nadal nie wiem czemu nie jesteś u siebie. Kto to widział, żeby książę spał w
jednym łóżku ze swoim sługą.
– W naszym kraju nie ma krokodyli – odpowiadam i
przekręcam się z pleców na bok, żeby leżeć twarzą do ciebie. – Powinieneś wrócić
do siebie.
- Nie chcę, nie mogę spać. – patrzę na ciebie
przez chwilę, mając pełną świadomość, że natychmiast powinieneś znaleźć się z powrotem u siebie, ale z drugiej strony ciesząc się z twojej obecności tutaj.
Usprawiedliwiając się więc tym, że ciebie i tak nie przekona żaden argument,
rezygnuję z dalszej dyskusji.
- Dobranoc, Hibi-chan.
- Dobranoc – uśmiechasz się i przysuwasz
bliżej, prawie stykając ze sobą nasze czoła. Odgarniam ci z twarzy kosmyk
włosów, znowu zastanawiając się nad wszystkim co zdarzyło się w ostatnich
dniach. Czy nie uważasz, że to zabawne? My – godne pożałowania bliźniaki rozdzielone przez los. Gdybyśmy mogli
być tylko bliźniakami. Nic więcej i nic mniej. Nie jako król i sługa, tylko
rodzeństwo. To nie tak, że przeszkadzają mi statusy jakie nam nadano, po prostu
czasami się zastanawiam jak wyglądałoby nasze życie gdybyśmy nigdy nie zostali
rozdzieleni, albo urodzili się w prostej rodzinie z miasta. Jacy wtedy byśmy
byli? Nie mam pojęcia, ale wiem, że uważałbym cię za mojego drogiego braciszka,
którego nikomu nie dam skrzywdzić. To na pewno by się nie zmieniło. Nawet
jeżeli wszyscy staliby przeciw tobie, nawet jeśli nie miałbym z nimi szans,
będę cię bronił. Nie jesteś tym, który zasługuje na ich nienawiść, więc z czystym
sumieniem mogę podnieść miecz na każdego kto ci zagrozi. Nie obchodzi mnie
cena. Ażeby cię ochronić, posunę się
nawet do stania się złym. Żebyś zawsze mógł spać tak spokojnie jak dziś.
~~~~~~~~~~~~~
Mam nadzieję, że się podobało, bo osobiście mam parę wątpliwości x3 Pisaliście kiedyś bezosobowo? Najgorsze co może być ;3; Już myślałam, że nie uda mi się nie ujawnić płci [...], ale na szczęście jakoś wyszło x3
A ja tam obstawiam że pan/pani [...] to Izaya XD pewnie strzelam kulą w płot ale jakoś tak mi się spojrzały owe coś XD
OdpowiedzUsuńAww~ jak ja uwielbiam to opko, choć dalej smutam z powody Shizu-chana Q.Q i dziwiła mnie jeszcze Shizuko wtf? co ona tam robiła X3 twój song-fick jest 100 razy bardziej rozbudowany niż piosenka, nawet niż te 4 piosenki~... i to z teledyskami o!
Po takim długim czasie nie czytania tego nie do końca ogarniałam te intrygi XS ale załapałam ^^ nie mogę się doczekać co tam napiszesz dalej~!!! I czekam jeszcze na "pustynne bez nazwowe coś" X3
btw. nadal nie mogę sobie wyobrazić Sakurai we fraku... to mu nie pasuje, kimono o wiele lepsze....
Weny~!!!!
P.S. wybacz tak chaotyczny komentarz jeszcze mnie trzyma po przeczytaniu notki - ge-nia-lna~!!!!
Yey, dziękuję bardzo =^.^= Cieszę się, że komuś podoba się ten song-fick, bo kocham piosenki z tej sagi i chciałabym, żeby moje opowiadanie im dorównało >w< Ogółem też uważam, że kimono jest lepsze, ale te "kamerdynerskie" ubrania mają w sobie coś, co mnie przyciąga x3 Może to przez dj. Etto... Ja gdzieś napisałam o Shizuko? xD Znaczy... nie przypominam sobie, ale teraz nie jestem pewna Q.Q Nie pamiętam o czym piszę, wydało się x3
UsuńJeżeli chodzi o pustynne coś bez nazwy, myślę, że znowu zacznę je pisać po wakacjach... Ostatnio plan wydarzeń przeżył gwałtowną rewolucję i muszę się jeszcze upewnić, że tak zostaje ^.^
Nie czytałam poprzednich rozdziałów i jestem trochę...zagubiona @.@ Ale i tak mi się podobało~! I to bardzo~ Muszę zapoznać się z piosenką =w= i poprzednimi rozdziałami oczywiście, żeby poczuć ten klimat w pełni ^^
OdpowiedzUsuńNie wiem za bardzo, co więcej napisać...jestem okropną komentatorką ot co ;-;
Więc nie przedłużajmy tej komentarzowej tragedii, bo to co najważniejsze zostało powiedziane~
Pozdrawiam i życzę weny~!
Hmm~! Nie wiem jak to ująć, ale chyba nie całkiem rozumiem to opowiadanie :/ Znaczy się, rozumiem, ale tak dziwnie jest sobie wyobrażać, że najprawdopodobniej obaj potem zginą ;-; Będę wtedy płakać więcej niż przy smutnym filmie o kotkach ;-;
OdpowiedzUsuńNo dobra, ale do rzeczy. Jak zawsze strasznie mi się podobało. Piszesz świetnie i wgl.
Pozdrawiam i życzę miłej nocy~<3