niedziela, 3 sierpnia 2014

Song-fick - Aku no musume/Aku no meshitsukai – Rozdział 4


Dawno niczego nie dodawałam, a to opowiadanie już wgl jest zaniedbywane >w< Muszę je w końcu skończyć. Może to dziwne brzmi, ale wakacje są bardziej męczące niż rok szkolny x3 Mam nadzieję, że wam mijają jakoś lepiej x3 A w każdym razie tego życzę, w końcu jeszcze miesiąc~

 No i zapraszam do czytania~ =^.^=
~~~~~~~~~~~~~~

Historia zła - Rozdział 4


"No już, no kolana!"
Kwiaty zła kwitną okazale,
ich kolory tak jaskrawe.
Pobliskie godne pożałowania chwasty,
aa, staną się pożywką dla tych kwiatów, a same zwiędną.

[Sakuraya]

 Po dłuższym czasie wychodzę z twojej komnaty. Moje ubranie jest w drobnym nieładzie, ale to akurat nic nadzwyczajnego po budzeniu cię. Wzdycham cicho i poprawiam poły fraka. Mam nadzieję, że pojawisz się na śniadaniu, jak obiecałeś. Nie żebym ci nie ufał, ale dla pewności zaczekam.

 Plecami opieram się o ścianę, tuż obok drzwi twojej komnaty, zastanawiając się jak lud przyjmie wieść o tragicznej śmierci ich bohatera. W sumie... zamach jak zamach, co nie?

 Czekając na ciebie, kątem oka zauważam jasnowłosą postać w czerwonych ubraniach. Moja przybrana siostra Vorona rozmawia z jedną z pokojówek, zapewne próbując się dowiedzieć gdzie przepadł jej ojciec. Odrobinę się denerwuję, kiedy kończy rozmowę i zaczyna iść w moją stronę. Jeżeli zapyta, nie jestem pewien czy dam radę jej skłamać. Wygląda jednak na to, że nie będę musiał tego sprawdzać. Całkowicie mnie ignorując przechodzi obok, pozwalając mi odetchnąć. W tym momencie nawet się cieszę, że Vorona jest pamiętliwa i nadal ma mi za złe decyzję o podjęciu służby u ciebie. Odkąd do ciebie wróciłem, nie odezwała się do mnie słowem. Takie kłótnie to nic przyjemnego, ale co poradzić? Uśmiecham się pod nosem, ale nie jest to żadna oznaka szczęścia. Raczej moja reakcja na wspomnienie czegoś o czym chciałbym zapomnieć.

 W końcu wychodzisz z komnaty, a ja z uśmiechem od razu staję obok ciebie.

 - Gotowy? – pytam i kiedy skinasz głową, razem z tobą idę w stronę jadalni.

 - Po śniadaniu chciałbym pojechać do miasta – mówisz, siadając przy stole i czekając aż kucharz poda posiłek. Jestem trochę zaskoczony, nigdy wcześniej nie chciałeś znajdować się wśród zwykłego ludu. Wręcz przeciwnie, wzbraniałeś się przed tym jakby podróż do miasta była najgorszą torturą.

 - W porządku, zaraz każę przygotować Josephine – skłaniam się i wychodzę z jadali, zostawiając cię samego. Dotarcie do stajni nie zajmuje mi tak wiele czasu, więc wszystko powinno być gotowe jeszcze zanim skończysz śniadanie. Pomagam stajennemu osiodłać klacz, przy okazji zamieniając z nim kilka słów.

 - Więc gdzie tym razem król chce się udać? – pyta, nieco ironicznie się uśmiechając.

 - Do miasta – wyprowadzam Josephine ze stajni, zastanawiając się nad sensem swoich słów. Pewnie dla niego brzmią dość niespodziewanie.

 - Co takiego się stało, że nasz uwielbiany Hibiya-sama, zechciał odwiedzić prosty lud? – sposób w jaki o tobie mówi jest denerwujący, ale staram się pozostać opanowany i nie wszczynać niepotrzebnych kłótni. Tym bardziej, że ten chłopak kiedyś był moim przyjacielem. – Zmieniłeś się odkąd u niego służysz – wzdycha jakby z rozczarowaniem. Zupełnie jakby był mną zawiedziony.

 - Możliwe. – przyznaje z uśmiechem i odchodzę z Josephine w miejsce, gdzie zwykle oczekuje powóz, kiedy masz gdzieś jechać.

***

 Mocno trzymam uzdę i prowadzę wiozącą cię Josephine. W mieście jak zawsze jest tłoczno, ale ludzie rozpoznając swojego króla, od razu schodzą ci z drogi. Niektórzy „odważni” posyłają ci wrogie spojrzenia, albo dość głośno niepochlebnie o tobie mówią, ale nic ponad to. Są zbyt dużymi tchórzami, a zarówno ja jak i ty, zdajemy sobie z tego sprawę, więc tak długo jak ich ignorujesz, również staram się nie zwracać na nich uwagi.

 - Hibiya-sama, jaki cel ma ta wycieczka? – pytam cicho, na moment na ciebie spoglądając.

 - Nic szczególnego. Chciałem po prostu wyjść z zamku – odpowiadasz, wzruszając ramionami. Nadal cię nie rozumiem, zawsze trzeba było wyciągać cię z niego siłą, a teraz tak sam z siebie... Nie przeszkadza mi to, cieszę się, że zechciałeś wyjść do swojego ludu, ale to takie nagłe. – Zatrzymaj się. – twój głos wyrywa mnie z rozmyślań i jak każesz, staję w miejscu, zmuszając Josephine do tego samego.

 - O co chodzi? – nic zwracasz uwagi na moje pytanie, tylko patrzysz w jedno miejsce, więc również tam spoglądam. Pod ścianą jednego z budynków siedzi dwójka wychudzonych dzieci, czyli nic co by różniło się od codzienności tego miejsca. Właśnie dlatego Shizuo cię „zdradził”. Chciał pomóc tym ludziom, tylko zapomniał, że dobre chęci nie zawsze wystarczą. – Hibiya-sama? – patrzę zdziwiony, kiedy zeskakujesz na ziemię i przejmujesz ode mnie uzdę swojej klacz. – Kup im coś do jedzenia, poczekam tutaj – mówisz, tak żebym tylko ja usłyszał.

 - Nie mogę cię zostawić samego – protestuję, nawet nie biorąc pod uwagę oddalenia się od ciebie. Na pewno nie tutaj, wśród chcących twojej śmierci ludzi.

 - To rozkaz. – dalej próbujesz dojść swojego.

 - Moim podstawowym zadaniem jest ochrona króla, a nie będę mógł tego zrobić kupując jedzenie, więc mam prawo odmówić wykonania rozkazu – mimo, że zwykle spełniam twoje polecenia, teraz jest ono nie do przyjęcia. Rozumiem, że chcesz pomóc tym dzieciom, sam również bym tak zrobił, ale nie w tym momencie.

 Mrużysz oczy i krzyżujesz ręce na piersi, ale w końcu zdajesz się zrozumieć, że nie ustąpię. Prychasz i odwracasz się na pięcie, obrażony idąc dalej.

 - Sam też sobie poradzę – oświadczasz, krótko patrząc na mnie przez ramię i najwyraźniej zapominając, że na obecną chwilę to ja trzymam wszystkie pieniądze, które zabraliśmy ze sobą.

 - Hibiya-sama, nie bądź dziecinny – wzdycham ciężko i ruszam w ślad za tobą. – Dokąd ty idziesz – pytam samego siebie, dochodząc do wniosku, że ta wycieczka wcale nie była takim dobrym pomysłem.

[...]

 Nie możesz zapanować nad swoim drogim braciszkiem, czyli moje przywidywania były dobre. Cała reszta też powinna się udać. Stoję wśród innych ludzi, jak poprzednio, tylko obserwując. Kiedy zatrzymujecie się przy stoisku z owocami i twoja uwaga na chwilę zostaje odwrócona, opłacony przeze mnie człowiek wykorzystuje okazję i atakuje twojego brata. Nie ma znaczenia, że udaje mu się uniknąć ciosu. Chodzi tylko o wywołanie zamieszania. Reagujesz niemal natychmiast i sam chwytasz za miecz, odpierając kolejną próbę zranienia księcia i odpowiadasz napastnikowi tym samym. Nawet nie masz pojęcia jak dużo czasu zajęło mi znalezienie naprawdę dobrego szermierza wśród zwykłego ludu. Mógłbyś to docenić. Podobnie jak inni mieszkańcy miasta oglądam walkę, ale nie dziwi mnie twoja wygrana. W końcu wytrącasz mężczyźnie miecz i mierzysz ostrzem w jego gardło, gotów i zabić.

 - No już, na kolana i błagaj swojego króla o wybaczenie! – krzyczysz do niego, nieznacznie dopuszczając go do Hibiyi. Widząc cię takiego nie mogę powstrzymać uśmiechu. Kwiaty zła kwitną okazale, aż nie mogę się nadziwić jak możesz zmienić się dla swojego samolubnego brata.

 Widząc nadciągającą straż, poprawiam kaptur płaszcza i wycofuję się na tył zbiorowiska, uznając, że najwyższa pora odejść. Jak gdyby nigdy nic opuszczam miejsce „spektaklu”.

 - Ich kolory tak jaskrawe~ - nucę cicho, mijając krzew róż i zrywam z niego jeden kwiat, powoli rwąc z niego płatki. Hibiya, skończysz jak ten kwiat. Nawet jeżeli masz ogromne wojsko, nie dasz rady. Nie myśl, że cię nie lubię. Osobiście jesteś mi bardzo bliski, ale mam zadanie. Zbuntować lud jak tylko się da i obalić cię. Wszystko idzie zgodnie z planem. Może nie całkiem, ale w większości i ty i Sakuraya, postępujecie według mojego zamysłu.

 Myślę, że za niedługo i ty, Saku-chan dołączysz do tych żółtych kwiatów. W końcu nie wahasz się zabić. Nie jesteś mniej zepsuty od zawistnych mieszkańców. Póki co jednak żyjcie sobie i myślcie, że triumfujecie. Dopilnuje żeby pobliskie godne pożałowania chwasty, stały się pożywką dla tych kwiatów, a same zwiędły. Dopilnuje też, żeby w bliskim czasie kwiaty musiały pokłonić się chwastom.

[Sakuraya]

 Wychodzisz na balkon z którego masz doskonały widok na dużą część królestwa, a zwłaszcza sąsiadujący z murami zamku plac egzekucyjny. Nie potrafię zrozumieć dlaczego chcesz aby takie miejsce znajdowało się tak blisko, ale nie neguje twoich decyzji. Co prawda nie nazwę ich też rozważnymi, czy nienagannymi, ale na pewno nimi nie wzgardzę. Dla mnie nie ma znaczenia czy to tylko twoja zachcianka, czy faktycznie przemyślana decyzja. Jeżeli coś przynosi ci szczęście, jestem w stanie to zaakceptować jakkolwiek złe by to nie było.

 - Hibiya-sama czy naprawdę uważasz, że ścięcie tego człowieka jest jedynym sposobem na podtrzymanie swojego autorytetu u ludu? - pytam z lekkim powątpiewaniem. Szczerze mówiąc nie sądzę, że zabijanie jest tym, co cię cieszy.

 - Czemu o to pytasz? – wzdrygam się na ton twojego głosu. Jest tak zimny i pozbawiony emocji, że prawie go nie poznaję. Patrzę w bok, na zamknięte w klatce kanarki, nie będąc pewnym czy dobrze robię prowadząc tę rozmowę.

 - Po prostu nie wydaje mi się, żeby to coś zmieniło... Na pewno nie na lepsze – dodaję po chwili.

 - Nikt nie pytał cię o zdanie – stwierdzasz beznamiętnie i bez obdarzania mnie spojrzeniem wracasz do komnaty. Sam podchodzę bliżej murka ogradzającego taras i patrzę na plac, oraz zebranych na nim ludzi. Ta egzekucja nie przyniesie niczego dobrego.

***

- Dlaczego, co?! No dlaczego?! Kto dał ci prawo do mordowania?! Co z ciebie za władca?! – jakaś kobieta, żona lub córka, przed chwilą ściętego człowieka krzyczy w twoją stronę, a po jej policzkach spływają łzy. Z pozoru niewzruszony stoisz na podeście za gilotyną i mierzysz kobietę chłodnym spojrzeniem. Ja nie mam odwagi spojrzeć jej w oczy. Nigdy nie będę mógł spojrzeć w oczy, ani jej, ani tym bardziej Voronie, czy Shitsuo. Mając na rękach krew kogoś im bliskiego, nie mógłbym być z nimi tak szczery jakbym chciał. Mogę tylko grać niewinnego, ale od tego moje winy nie znikną. Naprawdę nie rozumiem jak możesz być tak spokojny widząc czyjąś śmierć. Czy to nic dla ciebie nie znaczy?

 - Zabierzcie ją stąd – rozkazujesz straży, bez większego zainteresowania oglądając, nadal zgromadzonych na placu ludzi.

 - Kiedyś to się na tobie zemści! – krzyczy, będąc odciągana przez straże. Chociaż kieruje te słowa do ciebie, sam mam ochotę uciec. Chciałbym wiedzieć co teraz myślisz. Chciałbym wiedzieć jak się czuje mój wcale nie niewinny brat.

***

Ty jesteś królową, ja twoim sługą.
Godne pożałowania bliźniaki rozdzielone przez los.
Ażeby cię ochronić,
posunę się nawet do stania się złym.


 Kiedy tylko drzwi komnaty zamykają się za nami, rzucasz się na łóżko, chowając twarz w poduszce. Właściwie, jeśli mam być szczery, mam ochotę zrobić dokładnie to samo. Ale tak długo, jak jesteś w pobliżu, nie mogę.

 - Hibi-chan, w porządku? – siadam na brzegu łóżka i kładę ci dłoń na ramieniu. Nie wiem po co o to pytam, przecież wiem, że nic nie jest w porządku.

 - Żartujesz? – fukasz, bardziej przyciskając poduszkę do twarzy. – Czy twoim zdaniem cokolwiek jest dobrze? – twój głos jest stłumiony i ledwo mogę go usłyszeć.

 - Nie bardzo. – przyznaje z kwaśnym uśmiechem, przenosząc wzrok na odsłonięte okno. – Hibi-chan, przejdźmy się, co? Świerze powietrze dobrze ci zrobi. – łapę cię za przedramię i wstaję, pociągając cię za sobą.

 - Zdajesz sobie sprawę, która jest godzina? – burczysz pod nosem, ale mimo wyraźnego zniechęcenia dajesz mi się prowadzić do ogrodu.

 - Późna – odpowiadam tak wesołym tonem głosu, na jaki tylko mnie stać. W końcu znajdujemy się w ogrodzie, chyba jedynym miejscu, w tym zdeprawowanym zamku, gdzie można rozmawiać nie obawiając się o zostanie podsłuchanym. Nadal mocno ściskam twoją dłoń i nie odwracam się. – Jesteś głupi? – nawet nie zauważam kiedy wypowiadam te słowa. – Czemu pozwalasz im stawiać siebie w takim świetle? Nie rozumiesz, że działasz nie swoją niekorzyść? – Nie rozumiesz tego, Hibi-chan? Nie rozumiesz, że jeżeli pójdzie tak dalej nie będziesz w stanie dalej rządzić?

 Odwracam się do ciebie i mimo wielkiej chęci rozpłakania się, staram się uśmiechać. – Jesteś dla mnie najważniejszy i będę cię chronić przed wszystkimi, ale choćbym nie wiem jak chciał, nie wygram z całym światem. Nie gódź się z decyzjami ministrów, bo prędzej czy później doprowadzą do wojny, której nie wygrasz. – Czy moje słowa nie są zbyt śmiałe? Możliwe, ale nawet jeśli mi ich nie wybaczysz, jeśli uratują sytuację, nie będę żałował. Patrzysz na mnie z powagą, ja natomiast czuję się jakby ziemia zaraz miała się pode mną rozpaść. Obiecałem sobie, że będę trzymał cię z daleka od wszelkich zmartwień, ale nie umiem tego zrobić, nie mając władzy nad otaczającymi cię ludźmi. Samo manipulowanie nimi nie wystarczy, żeby cię ochronić. To tylko ten jeden raz, kiedy o coś cię proszę. Tylko, żebyś nie zgadzam się na wszystko co ci proponują, resztę biorę na siebie.

 - To ty jesteś głupi, myśląc w ten sposób – cicho się śmiejesz, kompletnie mnie zaskakując. Nie zauważam kiedy rozluźniam uścisk i puszczam twoją dłoń, tylko dalej wpatruję się w ciebie ze zdziwieniem. – Może jednak powinienem dzielić z tobą koronę, co?

 - Skąd taki pomysł, Hibiya-sama? – wbijam wzrok w ziemię, czując się naprawdę niezręcznie.

 - Jako mój brat też masz prawo do władzy, prawda? – Twój brat, co? Nawet nie chcę pytać, od kogo o tym wiesz. W tym momencie nie czuję w sobie kompletnie żadnej siły. Nie chciałem żebyś wiedział, bo w rzeczywistości nie ma to większego znaczenia, a może popsuć dość dużo. Nie jestem księciem, ani tym bardziej królem. To się nie zmieni.

 - Ty jesteś królem, ja twoim sługą, nie inaczej. – odpowiadam, w końcu znajdując dość odwagi, żeby na ciebie spojrzeć.

 - Miałeś zamiar mi kiedyś powiedzieć kim naprawdę jesteś? – ciągniesz, zupełnie jakbyś mnie nie usłyszał.

 - Prawdopodobnie nie – przyznaję bez większego namysłu. Nie tak to miało wyglądać.

 - Więc może miałeś zamiar zginąć, broniąc mnie, pozostają w przekonaniu, że twoje kłamstwo komuś służyło?! – podnosisz głos, kładąc dłoń na ramieniu w które dzisiaj zostałem ranny. Nie wiem co odpowiedzieć. Nigdy nie chciałem cię okłamać. Chciałem trzymać cię z daleka od zmartwień, ale chyba nie zauważałem, że ja sam również ci ich dostarczałem.

 - Przepraszam – mówię szeptem, ale w ciszy jaka panuje te słowa i tak wydają mi się brzmieć zbyt głośno.

 - Nie chcę twoich przeprosin. – tym zdaniem kończysz naszą rozmowę, odwracając się i odchodząc w stronę zamku. Oddycham głęboko i idę z tobą, nie chcąc pozwolić żeby moje emocje miały jakiś wpływ na obowiązki. W ciszy wracamy do twojej komnaty i kiedy po kąpieli leżysz już w łóżku zabieram z, stojącej obok łóżka, szafki świecznik, następnie kierując się do drzwi.

 - Dobranoc, Hibiya-sama – życząc ci miłych snów, naciskam klamkę i wychodzę na korytarz. Ostrożnie zamykam za sobą drzwi i wolnym krokiem ruszam do swojego pokoju. Jestem naprawdę zmęczony. Chcę tylko się umyć i spać do rana, z dala od tych wszystkich kłopotliwych myśli.

***
 [Hibiya]

 Wychodzisz z mojej komnaty, jak zawsze życząc dobrej nocy. Nie mam ochoty na odpowiadanie ci, więc tego nie robię. Może nie powinienem się na ciebie gniewać, ale po prostu nie umiem zmusić się do bycia miłym. Nawet jeżeli chcę, odruchowo robię co innego. Z resztą... okłamałeś mnie, mogę być zły. Gdyby nie Katsumi pewnie nigdy bym się nie dowiedział, że jesteś moim bratem. No i do tego dzisiaj zostałeś ranny. Tamten człowiek cię zranił, ale przecież mógł też zabić. On zasłużył na ścięcie, nie rozumiem o co ci chodzi. Nawet jeżeli ludzie będą mieli mi za złe, nie zgodzę się, żeby osoba która cię skrzywdziła dalej żyła.  Przekręcam z na drugi bok, patrząc na drzwi za którymi jakiś czas temu zniknąłeś. Jeżeli mamy się teraz kłócić tylko dlatego, że jesteśmy rodzeństwem, będę rozczarowany. W końcu nigdy wcześniej nie zdarzyła się nam nawet sprzeczka. Nie rozumiem o co w tym chodzi. Kiedy byliśmy mali wszystko było dużo łatwiejsze. Ja nie musiałem rządzić krajem, a ty nie musiałeś mi służyć. Chcę powtórki chociaż jednego dnia z naszego dzieciństwa. To chyba nie tak dużo, nie?

[Sakuraya]

 Mimo zmęczenia, sen jakoś nie przychodzi. Leżę w swoim łóżku i wpatruję się w sufit, powoli mając dość dźwięku wydawanego przez wskazówki. To druga nieprzespana noc, naprawdę nie wyobrażam sobie jutrzejszego dnia jeżeli wkrótce nie zasnę. Niechętnie spoglądam na zegarek, tylko po to żeby zobaczyć, że do rana zostały niecałe cztery godziny. Wzdycham cicho, zasłaniając oczy dłonią i w myślach rozpoczynam liczenie upływających sekund. Po jakimś czasie wydaje mi się, że zaczynam przysypiać, ale szybko zostaję wyrwany z tego stanu. Czując jak materac ugina się pod ciężarem czyjegoś ciała, odsłaniam oczy i ze zdziwieniem stwierdzam, że tak po prostu leżysz obok mnie.

 - Co ty wyprawisz? – zapominam o zwrotach grzecznościowych, przez co nadymasz policzki, ale wydaje mi się, że tylko udajesz oburzenie.

 - Co to za pytanie? A gdyby w moim pokoju był krokodyl? Nie przyszło ci to do głowy, co nie? – zdecydowanie żartujesz, ale nadal nie wiem czemu nie jesteś u siebie. Kto to widział, żeby książę spał w jednym łóżku ze swoim sługą.

 – W naszym kraju nie ma krokodyli – odpowiadam i przekręcam się z pleców na bok, żeby leżeć twarzą do ciebie. – Powinieneś wrócić do siebie.

 - Nie chcę, nie mogę spać. – patrzę na ciebie przez chwilę, mając pełną świadomość, że natychmiast powinieneś znaleźć się z powrotem u siebie, ale z drugiej strony ciesząc się z twojej obecności tutaj. Usprawiedliwiając się więc tym, że ciebie i tak nie przekona żaden argument, rezygnuję z dalszej dyskusji.

 - Dobranoc, Hibi-chan.

 - Dobranoc – uśmiechasz się i przysuwasz bliżej, prawie stykając ze sobą nasze czoła. Odgarniam ci z twarzy kosmyk włosów, znowu zastanawiając się nad wszystkim co zdarzyło się w ostatnich dniach. Czy nie uważasz, że to zabawne? My – godne pożałowania bliźniaki rozdzielone przez los. Gdybyśmy mogli być tylko bliźniakami. Nic więcej i nic mniej. Nie jako król i sługa, tylko rodzeństwo. To nie tak, że przeszkadzają mi statusy jakie nam nadano, po prostu czasami się zastanawiam jak wyglądałoby nasze życie gdybyśmy nigdy nie zostali rozdzieleni, albo urodzili się w prostej rodzinie z miasta. Jacy wtedy byśmy byli? Nie mam pojęcia, ale wiem, że uważałbym cię za mojego drogiego braciszka, którego nikomu nie dam skrzywdzić. To na pewno by się nie zmieniło. Nawet jeżeli wszyscy staliby przeciw tobie, nawet jeśli nie miałbym z nimi szans, będę cię bronił. Nie jesteś tym, który zasługuje na ich nienawiść, więc z czystym sumieniem mogę podnieść miecz na każdego kto ci zagrozi. Nie obchodzi mnie cena. Ażeby cię ochronić, posunę się nawet do stania się złym. Żebyś zawsze mógł spać tak spokojnie jak dziś.
~~~~~~~~~~~~~
Mam nadzieję, że się podobało, bo osobiście mam parę wątpliwości x3 Pisaliście kiedyś bezosobowo? Najgorsze co może być ;3; Już myślałam, że nie uda mi się nie ujawnić płci [...], ale na szczęście jakoś wyszło x3

4 komentarze:

  1. A ja tam obstawiam że pan/pani [...] to Izaya XD pewnie strzelam kulą w płot ale jakoś tak mi się spojrzały owe coś XD
    Aww~ jak ja uwielbiam to opko, choć dalej smutam z powody Shizu-chana Q.Q i dziwiła mnie jeszcze Shizuko wtf? co ona tam robiła X3 twój song-fick jest 100 razy bardziej rozbudowany niż piosenka, nawet niż te 4 piosenki~... i to z teledyskami o!
    Po takim długim czasie nie czytania tego nie do końca ogarniałam te intrygi XS ale załapałam ^^ nie mogę się doczekać co tam napiszesz dalej~!!! I czekam jeszcze na "pustynne bez nazwowe coś" X3
    btw. nadal nie mogę sobie wyobrazić Sakurai we fraku... to mu nie pasuje, kimono o wiele lepsze....
    Weny~!!!!
    P.S. wybacz tak chaotyczny komentarz jeszcze mnie trzyma po przeczytaniu notki - ge-nia-lna~!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yey, dziękuję bardzo =^.^= Cieszę się, że komuś podoba się ten song-fick, bo kocham piosenki z tej sagi i chciałabym, żeby moje opowiadanie im dorównało >w< Ogółem też uważam, że kimono jest lepsze, ale te "kamerdynerskie" ubrania mają w sobie coś, co mnie przyciąga x3 Może to przez dj. Etto... Ja gdzieś napisałam o Shizuko? xD Znaczy... nie przypominam sobie, ale teraz nie jestem pewna Q.Q Nie pamiętam o czym piszę, wydało się x3
      Jeżeli chodzi o pustynne coś bez nazwy, myślę, że znowu zacznę je pisać po wakacjach... Ostatnio plan wydarzeń przeżył gwałtowną rewolucję i muszę się jeszcze upewnić, że tak zostaje ^.^

      Usuń
  2. Nie czytałam poprzednich rozdziałów i jestem trochę...zagubiona @.@ Ale i tak mi się podobało~! I to bardzo~ Muszę zapoznać się z piosenką =w= i poprzednimi rozdziałami oczywiście, żeby poczuć ten klimat w pełni ^^
    Nie wiem za bardzo, co więcej napisać...jestem okropną komentatorką ot co ;-;
    Więc nie przedłużajmy tej komentarzowej tragedii, bo to co najważniejsze zostało powiedziane~
    Pozdrawiam i życzę weny~!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm~! Nie wiem jak to ująć, ale chyba nie całkiem rozumiem to opowiadanie :/ Znaczy się, rozumiem, ale tak dziwnie jest sobie wyobrażać, że najprawdopodobniej obaj potem zginą ;-; Będę wtedy płakać więcej niż przy smutnym filmie o kotkach ;-;
    No dobra, ale do rzeczy. Jak zawsze strasznie mi się podobało. Piszesz świetnie i wgl.
    Pozdrawiam i życzę miłej nocy~<3

    OdpowiedzUsuń