Historia zła - Rozdział 2
Nawet jeśli
świat cały
stanie się
twoim wrogiem,
ja będę cię
chronić,
więc ty
zawsze śmiej się.
[Hibiya]
Wreszcie~! Wreszcie nadszedł dzień moich
czternastych urodzin~! Dzień w którym nareszcie oficjalnie zostanę ogłoszony
władcą~~! Nie rozumiem dlaczego czekali z tym tak długo. Przecież moja matka
zmarła osiem lat temu, a król niedługo po niej. Przysięgam, kiedy tylko mnie
koronują każę wtrącić do lochów wszystkich którzy przez te lata bezwstydnie
panoszyli się po moim zamku i odsuwali od podejmowania decyzji dotyczących
mojego kraju.
Przystaję w progu stajni wyniośle patrząc na
służbę, która bez mojej zgody czesze Josephine. Nigdy nie lubiłem kiedy ktoś
jej dotykał. Jeszcze zarazi się prostactwem. Szybko do niej podchodzę i pociągam
za uzdę, wyprowadzając ją z boksu. Uspokajająco głaszcze klacz po pysku, a
następnie odwracam się do pozostałej na miejscu służby.
-
Znajdźcie sobie jakieś pożyteczne zajęcie zamiast zanieczyszczać powietrze w
ogrodzie. - mówię z pogardą i wsiadam na Josephine. - Shitsuo przydzieli wam
nowe zadania. Jeżeli nie chcecie zostać zwolnieni i wylądować na bruku, żebrząc
o jedzenie to uważajcie na to co robicie, bo następnym razem nie będę już tak
łaskawy. – prycham i każę Josephine ruszać, kierując się w głąb ogrodu.
-
Hibiya-sama! Spóźni się książę na koronację! - słyszę nawoływania jednego z
tych pożal się Boże ministrów. Leniwie podnoszę się do siadu i spoglądam na
Josephine, a później na stojącą kilka metrów dalej postać. Serio minęło tak
dużo czasu, że od razu ‘spóźnisz się’? Przeciągam się i wstaję z ziemi.
Prowadząc klacz za sobą podchodzę do wyraźnie zirytowanego mężczyzny i
przybieram swoją zarazem lekceważącą, ale i władczą postawę.
-
A przemyślałeś już to co ci powiedziałem, czy nadal będzie ‘ale zwyczaj...’? –
uśmiecham się kpiąco patrząc jak na jego twarzy maluje się zakłopotanie – cóż,
widzę, że nie. W takim razie powiedz, że przekładamy koronację. – wzruszam ramionami
i wymijam go mając zamiar odejść. Nie chce odwoływać koronacji, oczywiście, że
nie. Ale też nie chce wychodzić do tych prostaków.
Odprowadzam Josephine do stajni, a następnie
udaję się do zamku, przez cały czas będąc niemalże śledzonym przez ministra.
Kiedy wchodzę do swojej komnaty mam nadzieję, że wreszcie się go pozbędę, ale
zamiast tego po otworzeniu drzwi zastaję kolejnych z jego statusem. Doprawdy...
za dużo ich się nazbierało przez te osiem lat. Muszę się pozbyć przynajmniej
połowy... tej bardziej wkurzającej, i będzie w porządku.
-
Książę, bardzo proszę – zaczyna jeden z nich - Katedra naprawdę jest jak najbardziej
odpowiednim miejscem na koronację.
-
Chcę mieć koronację w pałacu! - tupie nogą i krzyżuje ręce na piersi wciąż nie
chcąc dać za wygraną. Kto w końcu ma
zostać władcą?! Ja, czy oni?! - Nie chcę
pokazywać się wśród tych brudnych wieśniaków! A jak się czymś zarażę? Albo
Josephine?! Nie zgadzam się!
-
Hibiya-sama z całym szacunkiem, ale czasami powinieneś zobaczyć swój lud. A
koronacja będzie idealną ku temu okazją. - patrzę na tego bezczelnego człowieka z
wściekłością. Ile razy jeszcze mam mu powtarzać, że nie chcę nigdzie iść? To ja
będę nosił koronę, więc mogę sobie wybrać gdzie chcę ją dostać. Nie przystawałem na żadną ich propozycji, ani
namowy, a i tak...
Ale jakoś tak się złożyło, że chociaż nie
chciałem, przez tą rozwrzeszczaną dziewuchę w ostateczności zgodziłem się
wsiąść do karocy i pojechać do katedry.
-
Naprawdę nie wiem dlaczego zgodziłem się im ustąpić - prycham i spoglądam na
siedzącą naprzeciw mnie Katsumi - i zabrać cię ze sobą.
-
Ponieważ Hibiya-sama przyjaciołom można czasami wyświadczyć jakąś przysługę,
wiesz~~? A ja zawsze chciałam przejechać się taką ładną karetą~ - uśmiecha się
i przykłada wskazujące palce do kącików moich ust podciągając je w górę. - No
już Hibiya-sama, uśmiech~. Nie bądź zawsze taki naburmuszony bo to brzydko
wygląda - odtrącam jej dłonie i tak na wszelki wypadek przecieram usta rękawem.
-
Nie jesteśmy przyjaciółmi. Ty jesteś tylko moją pokojówką - wzdycha cicho
zrezygnowana i opiera podbródek na dłoni, odwracając ode mnie wzrok.
-
Dlaczego ty musisz być taki rozpieszczony? Książęta też powinno się wychowywać
pod względem moralności. - zerkam na nią kątem oka, ale nic nie mówię. Tak
naprawdę w całym pałacu ona jest jedyną osobą, której naprawdę ufam. Może i nie
nazwę jej moją przyjaciółką, ale nie chciałbym żeby kiedyś zrezygnowała ze służby w pałacu. Wyglądam przez okno i przyglądam się zebranym ludziom. Moi poddani
o którym mam dbać. Ech... sami mogliby to robić, a mi nie zawracać głowy swoimi
marnymi istnieniami. Jeśli mam być szczery to są dla mnie jak stado robali,
którymi po dostaniu korony będę mógł się bawić. To może się okazać naprawdę
dobrym sposobem na zabicie mojej nudy.
[Sakuraya]
Stoję na samym końcu zbiorowiska jakie
powstało przy drodze, ale dzięki miejscu jakie znalazłem będę mógł bez problemu
cię zobaczyć, mój książę. Po ośmiu latach w końcu ponownie ujrzę twoją śliczną
twarz.
-
Hej, nasz nowy król naprawdę ma tylko czternaście lat? Przecież on jest młodszy
ode mnie. Niby dlaczego dostanie prawo do rządzenia nami? Tylko dlatego, że pochodzi z królewskiej
rodziny? To głupie - słyszę jak jakiś dzieciak niezbyt pochlebnie się o tobie
wyraża. Spoglądam na niego i od razu wiem jak bardzo ci zazdrości.
-
Hibiya-sama zostanie królem, ponieważ jest tego godzien - mówię dość głośno,
tym samym zwracają na siebie uwagę dwójki chłopaków. Z początku wyglądają na
zdziwionych, jednak to szybko przeradza się w oburzenie, że w ogóle śmiałem się
wtrącić w ich dyskusję.
-
Ktoś cię pytał?
-
Nie - odpowiadam spokojnie i zeskakuję z daszku na którym do tej pory stałem -
ale uważam, że nie powinniście osądzać kogoś, kogo nie znacie.
-
Nasz nowy król to rozpieszczony bachor i wszyscy o tym wiedzą - prycha i znów
odwraca się w stronę katedry, pod którą właśnie podjechała pięknie zdobiona,
złota karoca. Wysiadasz z niej w towarzystwie młodej dziewczyny. Nie wygląda
ona na kogoś z wysokim statusem społecznym, raczej jak twoja pokojówka.
Natomiast ty Hibiya-sama, ty prezentujesz się
rewelacyjnie. Dostojnie i dumnie, idealny władca. Kiedy na ciebie patrzę nie
mogę powstrzymać uśmiechu. Mój braciszku naprawdę ogromnie się cieszę, że choć
z daleka, to wreszcie cię widzę. Gdybym tylko jeszcze mógł do ciebie podejść
byłoby wspaniale.
Podbiega do ciebie dziewczyna z długimi,
ciemnymi włosami i uroczej niebieskiej sukni. To ta słynna księżniczka zza
morza? Twoja narzeczona, czyż nie Hibiya-sama? Na jej widok wydajesz się
rozweselić.
-
Ej, ty! Książę! - znowu słyszę głos tego chłopaka i jakoś odruchowo na niego
patrzę. W uniesionej dłoni trzyma kamień, najwyraźniej zamierzając nim w ciebie
rzucić. Zanim zdąża to zrobić łapę go za nadgarstek i zaczynam się z nim
szarpać. Okazuje się mieć więcej siły ode mnie i moment później obaj lądujemy
na ziemi, wzajemnie próbując uniemożliwić sobie wstanie.
-
Hej, co tam się dzieje?! - ktoś rozgania ludzi, którzy do tej pory nas
zasłaniali, a ja dopiero po chwili orientuję się, że tym kimś jesteś ty. Wraz z
dwójką żołnierzy stajesz nade mną i chłopakiem z którym wdałem się w bójkę, na
obu z nas patrząc z taką samą odrazą.
-
W ogóle nie macie szacunku dla władz. Jesteście pewni, że nie znudziło wam się
życie na wolności? - pytasz z wyższością, a cała twoja uwaga koncentruje się na
mnie, kiedy chłopak szybko się podnosi i razem ze swoim kolegą ucieka w jedną z
bocznych uliczek. Nie mam odwagi spojrzeć ci w oczy. Tak bardzo mi wstyd. Jak
mogłem po tylu latach pokazać ci się w ten sposób? Zaciskam dłonie w pięści i
nie zwracając uwagi na przeciętym policzek, po którym powoli spływa krew,
klękam przed tobą.
-
Najmocniej przepraszam Hibiya-sama - czuję jak coś ściska mnie w gardle na
myśl, że zniknąłem z twojej pamięci, ale zwalczam ten drobny żal i kontynuuje -
Zachowałem się niedopuszczalnie, i to w obliczu takiego święta jakim jest
koronacja księcia. Proszę o wybaczenie. Przysięgam już więcej nie sprawiać
kłopotów. - kończę, wciąż nie śmiąc unieść głowy.
-
Pff, mam nadzieję. Nie będę tolerował takiej bezczelności – przytakuję na
znak, że rozumiem i wsłuchuję się w dźwięk twoich kroków gdy odchodzisz. Powoli
się podnoszę i chociaż bardzo nie chce, szybko odchodzę z tego miejsca.
Zwróciłem na siebie uwagę zbyt wielu ludzi. Co by było gdyby zauważyli nasze
podobieństwo? Jakby to wyglądało? Ty, osoba, która za chwilę zostanie ogłoszona
królem, i ja – nic nieznaczący obywatel.
Zatrzymuję się na chwilę i spoglądam w
górę na jeden z dachów. Z niego w sumie też mógłbym cię zobaczyć. Wchodzę na
górę i częściowo chowając się za kominem spoglądam w stronę wyjścia z katedry. Po zakończonej ceremonii wychodzisz z niej, a lud, choć mogę się założyć, że w
większości nieszczerze wznosi wiwaty na cześć nowego króla. Naprawdę pasuje ci ta
korona, Hibi-chan. Jakby była stworzona specjalnie dla ciebie. Uśmiecham się,
śledząc cię wzrokiem aż do chwili, w której znów nie wsiadasz do karocy. Ja także schodzę z dachu, zanim ludzie zdążą mnie zauważyć.
Teraz...
teraz jeszcze bardziej chcę dostać się na zamek. Muszę tam być i stanowić dla
ciebie podporę. Wraz z koroną otrzymałeś też masę nowych obowiązków i zmartwień.
Że też termin mojej wizyty w zamku został ustalony dopiero na dwadzieścia trzy
dni od twojej koronacji.
Ale nie przejmuj się Hibiya-sama. Pewne jest,
że do ciebie wrócę. Bez względu na to jak zawiść twoich poddanych wzrośnie, nawet jeśli świat cały stanie się twoim
wrogiem – nie zwrócę na to uwagi. Jesteś jedynym na którym mi zależy. Nie
przestraszę się trudności jakie mnie czekają. Bez względu na wszystko będę cię chronić. Bylebyś tylko pozostał
wolny od trosk i mógł żyć szczęśliwie. Oddam dla ciebie wszystko, więc proszę, ty zawsze śmiej się. Nie
mam prawa tego robić, ale i tak cię o to proszę. Tylko o tą jedną rzecz. Byś
był szczęśliwy.
Dawno,
dawno temu, daleko stąd,
leżał kraj
okropieństw,
a z tronu
swego rządziła nim
królowa w
wieku lat czternastu.
[Hibiya]
Znudzony siedzę w sali tronowej i wysłuchuję
kolejnych skarg i próśb od poddanych. Uh... czy oni naprawdę nie mają nic
innego do roboty niż użalanie się nad sobą? Cały czas im coś nie pasuje.
Uderzam pięścią o podłokietnik i wzburzony wstaję
następnie podchodząc do ministra odczytującego mi te wszystkie brednie i
wyrywam mu pergamin.
-
Dość już tego! – drę papier na strzępy i rzucam jego skrawki na posadzkę – Nie obchodzą
mnie ich problemy! Wciąż wymyślają coś nowego! Jeżeli coś im nie pasuje to
niech wyjadą! Jeżeli nie mają chleba to niech jedzą ciastka!* To proste. Ja nie
mam zamiaru spełniać każdego ich życzenia – prycham głośno i znów rozsiadam się
na tronie. Podpieram policzek na dłoni i nadal zły patrzę na ministra, na którego
twarzy widnieje zadowolony uśmiech. – Coś jeszcze? – pytam chłodno i mrużę oczy
uważnie mu się przyglądając.
-
Nie Hibiya-sama. To już wszystko – kłania się i wychodzi z sali. Cicho wzdycham
i trochę zjeżdżam po oparciu, chowając twarz w kołnierzu płaszcza. Jakie to
wszystko jest nudne. Spodziewałem się czegoś lepszego. Przynajmniej mogę mieć
co tylko zapragnę i nikt nie może mi odmówić.
-
Hibiya – sama? – wielkie drzwi ponownie się otwierają, a w nich staje główny
kamerdyner – Shitsuo. Kłania się i z lekkim uśmiechem zaczyna mówić – Bardzo przepraszam,
jeżeli paniczowi przeszkadzam, ale na dzisiejszy dzień umówiony był ktoś
jeszcze – odsuwa się odrobinę w bok, a moim oczom ukazuje się ten sam chłopak,
którego spotkałem w dniu koronacji. Naprawdę... tak łudząco do mnie podobny...
[Sakuraya]
Z
lekką obawą podchodzę w twoją stronę, jednak wciąż zachowując dystans. Klękam
na jedno kolano, pochylając głowę delikatnie w dół – Mój królu...
***
[narracja
trzecioosobowa]
Dawno, dawno temu, daleko stąd, leżał kraj
okropieństw. Potężne państwo znajdujące się pośród gór, przez które nie sposób
było się przedrzeć. Ktokolwiek zechciał królestwo podbić zostawał szybko
rozgromiony, a jego własny kraj stawał w płomieniach. Armia liczyła sobie tysiące
doskonale wyszkolonych żołnierzy. Sam arsenał przerażał mniejsze państewka, które
bojąc się wojny zgadzały się na płace podatków władcy tego kraju.
Właśnie
za jego to osobą kryło się wszelkie łajdactwo. Bowiem z tronu swego rządził tam
król w wieku lat czternastu. Jego młody wiek mylił wielu nieznających kraju.
Zaprawdę władca ten cieszył się złą sławą dyktatora. Zapatrzony w siebie nie
liczył się z nikim. Przysięgi złożone przy koronacji znaczyły dla niego tyle co
nic. Przelewanie krwi bezbronnych ludzi, można by rzec, że stało się dla niego
rozrywką. Jego nikczemne i okrutne rządy sprawiły, że słynna, niepokonana
Lucifenia w krótkim czasie, przez lud nazwana została krajem zła.
~~~~~~~~~~
* słowa 'Jeżeli nie mają chleba to niech jedzą ciastka' wypowiedziała Maria Antonina. Królowa Francji, której niestety w czasie Wielkiej Rewolucji ucięto głowę. Ponieważ saga ta jest poniekąd powiązana z tą rewolucją pozwoliłam sobie zacytować królową ^^
Boskie~!!!!
OdpowiedzUsuńJak usłyszałam że jest tam Shitsuo to przez myśl mi przez chwile przyszło, że Hibyia ma tę swoją księżniczkę z pierwszej części, a Sakuraya mógłby być ze Shitsuo xD wiem głupi pomysł ale tak jakoś tak sam wpadł. Mimo ze kompletnie nie pasuje do tej piosenki ale co tam *macha łapką*chyba nie muszę mówić że Świetny styl i super obmyślone wszystko i ze genialnie oddajesz charaktery - bo to przecież jest oczywiste ^^ ty zawsze tak pięknie piszesz.:) Naprawdę cię za to podziwiam
Z niecierpliwością czekam na kolejne części~!!!
Oh, cudne opowiadania, cudne~! Swietnie opisy i fajnie zachowany charakter postaci :3 Czekam na ciąg dalszy
OdpowiedzUsuńP.S Zamierzasz napisac jakas serie Tsuki x Roppi? *^*
Yey~ Bardzo się cieszę, że ci się podoba ^^ Naprawdę... z każdym dniem coraz więcej radości =w= Dziękuję~
UsuńJeśli chodzi o twoje pytanie to nie mam zielonego pojęcia xD. Na dłuższe opowiadanie z tą parką niestety nie mam żadnego pomysłu, ale w każdej chwili może się to zmienić ^.-
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWow o.o czternastolatek zostaje królem. Trochę kapryśnym, ale czego się można było po nim spodziewać :3
OdpowiedzUsuńBiedy Saku-chan ;-; Tak zostać potraktowanym ;-; Skandal!
Pozdrawiam i i tak, jak zwykle mi się podobało.